niedziela, 31 lipca 2011

Dwa lata!

W środę, tj. 27 lipca minęły DWA lata odkąd Shiva jest ze mną!

Wybrana z nie do końca znanych przyczyn – po prostu jak ją zobaczyłam, wiedziałam, że to jest właśnie TA, pomimo tego, że za kratkami była wystraszoną, obojętną na wszystko suczką, a do tego krótkowłosą i w ogóle to w sumie nie TAKĄ!  Ale była TĄ i już. :P

Kiedy wyszła z kojca od razu pokazała swoje prawdziwe oblicze – wesołej, nierozgarniętej kulki energii. ;)

Od początku pilnie się uczyła. ;P



Pierwsza zima:



Luty 2010 był dla nas miesiącem jakimś takim… przełomowym, bo tak naprawdę dopiero wtedy zdobyłam taki  fajny kontakt z suczą, załapałam jak pracować z psem i dzięki temu spełniły się moje marzenia o własnym psie, z którym będę pracować i – wkrótce – spędzać czas z równie zakręconymi ludźmi, w różnych dziwacznych okolicznościach. ;D

Kiedyśtam zaczęłyśmy bawić się frisbee:


Co z czasem zaczęło nam coraz lepiej wychodzić i coraz bardziej podobać. :)



Przy czym ewidentnie to ja byłam (i jestem) tym słabszym punktem. :P


Ale ogólnie to rok 2010 minął burkowi raczej względnie normalnie:


A to, że na podwórku robiła ze swoją dziwną panią równie dziwne rzeczy to oj tam oj tam… :)

Za to na rok 2011 miałam nieco ambitniejsze plany i – o dziwo – można powiedzieć, że udało się je zrealizować!


M.in. zaliczyłyśmy debiut na zawodach - na DCDC w Poznaniu.  Raczej nie powaliłyśmy nikogo na kolana (a szczególnie mnie. :P), ale zawsze mogło być gorzej. :D


Byłyśmy na seminarium frisbee z Darkiem Radomskim w Gorzowie Wielkopolskim, o którym niestety nie pisałam z braku czasu… Świetnie spędzony czas, w świetnym towarzystwie, a do tego masa wiedzy! :)





I filmiki - by Ola od Negry 



Shiva zmieniła moje życie całkowicie – na lepsze! Dzięki niej poznałam wspaniałych ludzi, z którymi spędziłam wspaniale czas. 


Mam co robić; mam pasję, która już od dawna gdzieś tam się rodziła dzięki siostrze, ale dzięki Shivie mogę ją spełniać.


Mam z kim wyjechać na wycieczkę, pójść na spacer.



I chociaż w sumie to jest całkiem pokraczna…


I niezbyt inteligenta. ;)


Trochę dziwna…



A poza tym to niezbyt ogarnięta, pyskata, złośliwa i do tego kradnie śmieci… ;)

Ale w sumie to bywa całkiem słodka…


…więc da się to wybaczyć. :P

I mimo wszystko, jest mega super suczą!


A z odpowiedniej perspektywy nawet całkiem ładą. :D


No a poza tym, wiecie… MOJĄ! :)


Wszystkim autorom zdjęć BARDZO dziękujemy! :)

sobota, 2 lipca 2011

DCDC Poznań 2011

18 czerwca w Parku Cytadela, w Poznaniu, zadebiutowałyśmy na DCDC i tym samym na jakichkolwiek zawodach. ;)
Denerwowałam się niesamowicie; rano, w dniu zawodów, myślałam, że umrę z bólu brzucha... :P Jednakże jak już dojechałam na miejsce, zarejestrowałam się, dostałam wspaniały zestaw startowy (:D), a następnie odnalazłam się ze znajomymi, niemiłe objawy od razu minęły i zaczęłam delektować się atmosferą. ^^
Kiedy zbliżała się nasza kolej, nerwy powróciły i przez to w jakiś sposób zmęczyłam przed startem psa... Nie wiem konkretnie czym, jak, ale zmęczyłam, więc freestyle wyglądał jak wyglądał - pies ledwo biegał, więc złapane dyski były w małej mniejszości. :P Ale jestem i tak jestem trochę dumna z nas... Z psa w 100%, bo chociaż na początku jak wyszłyśmy na pole, zaczęła biegać w poszukiwaniu niewiadomoczego to kiedy zaczęłyśmy free była już skupiona tylko na mnie, pomimo tego zmęczenia, nowych zapachów, ludzi, dźwięków... :) I starała się! Z siebie oczywiście mniej, głównie dlatego, że mój pies wyszedł na pole zmęczony, ale też z powodu mojego rzucania, jeszcze gorszego niż zazwyczaj (jak widać - możliwe. :D). Ale nie zapomniałam freestyle'u (!), nie uciekłam na początku z pola kiedy pies chciał to zrobić i w ogóle grzeczna byłam. :P
Po freestyle'u zajęłyśmy 18 miejsce na 24 teamy, czyli chyba jak na zmęczonego psa i wieśteam nie AŻ TAK źle... ^^
T&F za to kompletnie skopałam. W ogóle nie wiedziałam, że toss startersowy już trwa, a kiedy się zorientowałam zaraz miała być moja kolej, toteż wyjęłam szybko psa z klatki i speed na pole... Takim sposobem pies na początku był kompletnie nieogarnięty; podbiegł do jakiegoś człeka myśląc chyba, że to mój tata. :P Ale w końcu udało mi się ją jakoś ogarnąć z tymże będąc nadal przestraszoną początkowym nieogarnięciem psa, wiedząc, że i tak wielu punktów to ja nie zdobędę, nie zajmę żadnego fajnego miejsca, myśląc do tego, że pierwsza strefa niepunktowana jest punktowana (!) rzuciłam jedynie dwa rzuty do strefy punktowanej.... Shame on me, już te 5 punktów mogłam chociaż zdobyć, wystarczyłoby, żebym do tej strefy dorzuciła, pies w 99% łapie (na tossie zmęczony nie był, tak). No ale nic, za rok będzie lepiej!
Tym sposobem spadłyśmy na zaszczytne 20 miejsce, o!

Ogólnie, chociaż bez ciekawego wyniku, z wiedzą, że my możemy 5x lepiej, jestem z nasumna! Jeszcze kilka miesięcy mój pies w obcym miejscu na dysk by nie spojrzał, jeszcze niedawno start na zawodach był dla mnie tylko nieśmiałym marzeniem... Dałyśmy radę, a biorąc pod uwagę moje różne straszne scenariusze to już w ogóle było super, zresztą te zawody od początku miały być tylko po to, żebyśmy zobaczyły "z czym to się je". I zobaczyłyśmy, i baaaaardzo nam się spodobało. :)
Pomijając start, był to ŚWIETNIE spędzony czas, poznałam masę świetnych ludzi, ich psów, popatrzyłam na mistrzów.

Filmik z free (dziękujęmy, Negrowe!):

 

Zdjęcia:








Niedzielne frisbowanie:






 

Gangsta (Shiva, Lava, Negra). :D

Lans, lans! :P (Ja & Shiva, Klaudia & Lava, Kasia & Bryłka)

Autorami zdjęć są Z. Paluch, A. Wesołowska, K. Mikowska, L. Radkiewicz, którym BARDZO dziękujemy! 

A już za tydzień w doborowym towarzystwie będziemy się pilnie uczyć na seminarium z Darkiem Radomskim pod Gorzowem Wielkopolskim. Enjoy!

środa, 8 czerwca 2011

A co u nas?

27 maja wybrałyśmy się do Płocka w odwiedziny do mojej siostry i jej dwóch suk. ;)
Tym, czego się najbardziej bałam, to podróż pociągiem. Ale - oczywiście - moje obawy okazały się przesadne i podróż minęła bez żadnych problemów. Nawet kaganiec okazał się niestraszny. ;)


Dotarłyśmy wieczorem, więc zdążyłyśmy się tylko rozgościć.
Następnego dnia, chyba o 7:30, już byłyśmy na spacerze, ze szkoleniem i frisbowanie w zestawie, co łącznie trwało około 4h, więc po powrocie do domu padnięty pies poszedł grzecznie spać. I odpoczywał już resztę czasu, bo ja spędzałam go już... "normalniej", czyt. jak normalny człowiek, a nie jakiś dziwak co pluje smakołykami i rzuca plastikami. ^^
W niedzielę już wracałyśmy. ;)

W tą sobotę za to udało mi się wpaść na zawody agility przy okazji wizyty w Warszawie - niestety bez Shivy. Czas oczywiście bardzo miło spędzony, ale nigdy więcej nie wybieram się na żadną imprezę psią bez psa! :P


A aktualnie ogarniamy nasz freestyle na DCDC Poznań. ;) Na myśl o zawodach drżę, ale ja na wszystko patrzę pesymistycznie, więc może lepiej się tym nie przejmować... :P

poniedziałek, 23 maja 2011

Wiejski burek podbija cywilizację

 

7 maja byłyśmy na zawodach agility w Łodzi. Startować oczywiście nie startowałyśmy - byłyśmy tylko w celu spędzenia fajnie czasu. No i w sumie celach resocjalizacyjnych. A raczej, co się okazało, abym ja zobaczyła, że mam bardzo fajnego psa i nie mam się czego bać. :P
Bo ja oczywiście jechałam na nie pełna strachu, łolaboga, co to będzie, co to będzie, pewnie sama męczarnia, pies będzie miał mnie gdzieś i nie przejdzie obojętnie obok żadnego człeka czy psowatego. No, ogółem, dzicz.
A Shiva - znów - przemile mnie zaskoczyła, będąc grzecznym burkiem, który oprócz tego, że czasem pociągnie do jakiegoś człowieka "bo jej się spodobał", to robi wszystko, jak całkiem zsocjalizowany pies. Pięknie się skupia i nie straszna jej banda dzieciaków czy psów biegająca wokół nas - i tak ładnie pracuje! Omijała psy bez żadnego problemu, nawet te, które się nią interesowały względnie ignorowała. Jak z kilkoma się poznawała to też żadnego nie zagryzła (no, tylko dwóm szczeniakom się dostało po łbie, ale się jej nie dziwię + Nerowi, no ale cóż, musiała choć raz pokazać, że jest wredną suczą. :P).
Poszłyśmy nawet dwa razy na ring przygotowawczy i oprócz jednego, jedynego razu, kiedy podbiegła do psa biegającego obok, nie interesowały ją psy obok - nawet te, które robiły coś naprawdę blisko. No a poza tym to całkiem ładnie sobie kicała i nawet "nauczyłyśmy" się palisady - z małymi problemami na początku, ale dałyśmy radę. :P
I, co w sumie dla mnie było może i punktem najważniejszym w tym cały wypadzie, bawiła się ze mną frisbee, jak gdyby nigdy nic. W obcym miejscu (co prawda spędziła tam już trochę czasu, no ale było obce, a poza tym peeełne zapachów), z ludźmi i psami wokół (w tym jeden blisko aportujący piłkę!). Nic ją nie interesowało, tylko ja i plastik. :D

Ogółem czas bardzo mile spędzony, w miłych okolicznościach i w świetnym towarzystwie, a ja po raz kolejny mam dowód na to, że mój chorobliwy pesymizm jest głupi i niepotrzebny. :P

A teraz zdjęcia autorstwa Zuzi Paluch. :)