niedziela, 20 lutego 2011

Szkolne Mam Talent

Fot. J. Szczepankiewicz
14 lutego brałyśmy udział w szkolnym Mam Talent (tak wiem, że moja systematyczność powala. :P). Miałyśmy układ sztuczek, w miarę współgrający z muzyką...
Ogólnie to na wstępie powiem, że całe to wydarzenie miało dla mnie największe znaczenie... socjalizacyjne? To znaczy bardziej interesowało mnie to, jak się Shiva tam zachowa, nie tylko na występie (a nawet nie głównie), niż czy wygramy, czy się publiczności spodoba... Bo była to dla mnie wielka okazja do socjalizacji mojego wiejskiego burka. ;)
I powiem wam, że wiejski burek był świetny! :) Na początku oczywiście trochę nieogarnięty, ale kompletnie ignorował cmokania itd. (eeech...), ładnie siedział mi przy nóżce kiedy rozmawiałam, pięknie mu się oczka świeciły na widok szarpaczka czy perspektywy robienia czegoś i w ogóle był kochany. :P Trochę sobie pochodziłyśmy, trochę poćwiczyłyśmy, po czym wyszłyśmy na chwilę na dwór, a kiedy wróciłyśmy była już nasza kolej...
I tutaj już nie było tak pięknie. :P To znaczy burek nadal był kochany, ale jak wiadomo - za pięknie być nie może więc została nam puszczona muzyka tak jakoś 3x za głośno; po prostu na ful.  Dla mnie to był dyskomfort, a co dopiero dla psa, słyszącego jeszcze głośniej i nie potrafiącego zrozumieć o co z tymi hałasami chodzi... Ale burek dał radę! Nie uciekł; trochę wystraszony, speszony i niepewny COŚ robił! Co prawda nic z naszego układu nie wyszło, bo ja myślałam tylko o tym, żeby zrobić cokolwiek, nieważne co. Teraz sobie pluję w brodę, że nie przerwałam i nie poprosiłam o przyciszenie, ale cóż... W każdym razie po zrobieniu 1/2 tego co miałam i do tego 3x gorzej grzecznie wysłuchałyśmy oklasków, odpowiedziałyśmy na jedno jedyne pytanie jury (chodziło chyba o to, czy sama szkolę, skąd czerpię wiedzę... coś takiego. :P) i poszłyśmy znów się przewietrzyć i pomarudzić na Pana Od Głośników i to, że takie małe coś zepsuło nam w sumie cały występ...
Kiedy wróciłyśmy dowiedziałyśmy się, że zajęłyśmy zaszczytne 2 miejsce (ale na oficjalne ogłoszenie wyników niestety nie zdążyłyśmy, chlip-chlip), i że mam fajnego psa i w ogóle... :o) Pokręciłyśmy się jeszcze, Shiva została wygłaskana (wcześniej nie pozwalałam w ogóle - ona nie przepada za takimi czułościami od obcych, a do tego na pewno by ją to rozproszyło) i w ogóle to była jeszcze bardziej kochana niż wcześniej - normalnie czułam się jakbym miała dobrze zsocjalizowanego piesa, a nie wiejskiego burka... :D Potem jak już ludzie zaczęli się zbierać, pofrizbowałyśmy chwilę i znów miła niespodzianka - piesecek miał te urocze iskierki w oczkach i nic wokoło go nie interesowało oprócz różowego plastiku. ;)
Aha, mówiłam już, że kocham tego mojego psa? :)

No i mamy filmik. Mało widać, do tego nie ma się czym chwalić, ale chcieli - mają.:P
Aha, na samym początku, którego na filmiku nie widać, był slalom. ;)

poniedziałek, 7 lutego 2011

Świadomość zadu

Ach, pamiętam swój uśmieszek, kiedy pierwszy raz usłyszałam tą nazwę... :P
Potem zobaczenie o co chodzi i - o zgrozo! - że my z Shivą, TAK?!
I tak długo, długo zwlekałam z jakimikolwiek ćwiczeniami na świadomość zadu, nie wierząc, że my tak też możemy...
Ale jakoś na początku tego roku się zebrałam, wzięłam kliker, smakołyki, grubszą książkę, psa... i jedziemy. ;)
Z początku, czyli przez jakieś dwie pierwsze sesje miałam ochotę rzucić to wszystko i zająć się czymś "normalniejszym", ale mówię wam, liczenie do 10 naprawdę uspokaja! :P No ale sucz w końcu zakumała o co chodzi i szło już łatwo - kolejny przykład, że naprawdę wszystko - no, prawie - się da i muszę się wyzbyć mojego głupiego nawyku mówienia, że nie damy rady. ;)

Mamy nawet filmik, nagrywany około 17 stycznia, udokumentniający stan wiedzy mojego psa na temat jego tyłu:

 

Nie jest to mistrzostwo, ale chyba nie jest źle... Już pominę fakt, że aktualnie mój pies chyba bardziej zdaje sobie sprawę, że ma tylne łapy niż ja, że mam lewą rękę... :o)